Trochę czasu minęło od ostatniego wpisu. Od końca czerwca jestem
już w Polsce. Jak na razie mam dość włóczęgi i zostanę przez jakiś
czas w Polsce. Jak długo tego nie wiem. Obecnie zamierzam wrócić
do swojej profesji maklera i szukam pracy w biurze maklerskim.
Polska giełda wzrosła sporo w ostatnich latach i myślę że w przeciągu
paru tygodni pracę powinienem znaleźć. TYmczasem tydzień temu
wróciłem z dwutygodniowego rejsu po Mazurach. BYło bardzo fajnie.
Niedawno umieściłem krótki filmik z rejsu na youtube.com:
To już koniec tego bloga poświęconego moim podróżom po Ameryce.
Słońce, plaże i kelnerowanie w San Diego, Góra Szalonego Konia,
praca maklera na Florydzie zawsze będą już mi towarzyszyły w taki
czy inny sposób. Wszystko wyszło inaczej niż się spodziewałem.
Zamiast prawdziwej kariery maklerskiej w USA spedzilem czas na
włóczędze, podróżach i pracy w Irlandii, Szkocji i USA. No cóż, co się odwlecze to nie ucieknie a poza tym jest znacznie więcej ważniejszych rzeczy niż "kariera".
Oprócz
tego pozostają jeszcze zdjęcia. Zrobiłem ich bez liku i w najbliższych
dniach zamierzam parenaście a może paredziesiąt z nich umieścicć
na tej stronie.
Na koniec jedna z moich ulubionych szant:
10 czerwiec 2007. Ładna Preria
Dziś wzięłem udział w Triathlonie. Pogoda dopisała. Ponieważ od
kilku tygodni trenowałem bieganie, dosyć dobrze mi poszło. Dosyć
dobrze czyli ukończyłem bieg bez odpoczynku. W swojej grupie wiekowej
zajęłem jednak ostatnie miejsce. No cóż, następnym razem będzie
lepiej. Dwa lata temu w Irlandii, nie dałem rady biec i kończyłem
idąc. Więc jednak postęp :)
A oto krótki filmik nakręcony podczas zawodów:
6 maja 2007. Pleasant Prairie. Dziś w Chicago
odbyła się coroczna Polska Parada z okazji konstytucji 3 Maja.Kilka
tysięcy ludzi maszerowało jedną z głównych ulic Chicago. Impreza
zakończyła się wystepami ludowymi i koncertem:
6 kwietnia 2007
Chcialbym
zlożyć Wszystkim Najserdeczniejsze zyczenia na świeta
Wielkanocne oraz mokrego śmingusa Dyngusa :)
31 marca sobota. Pleasant Prairie. Od dwoch tygodni mamy pierwszego klienta: Meadows
Instrumentation. To mały rodzinny biznes w Zion, kilka kilometrow
od Pleasant Prairie (czyli Miłej Preri). Firma wygląda na bardzo
dochodową. Skupuje używane maszyny do badania różnych substancji
chemicznych (tzw. hplc), naprawia je, odnawia i odsprzedaje z dobrym
zyskiem. Wynegocjowaliśmy w miarę dobry kontrakt i obecnie ich strona
internetowa zaczęła pokazywać się w pierwszej dziesiątce Google
i Yahoo.
29 luty sobota. Pleasant Prairie. Wisconsin-niedaleko
Chicago.
Od 3 tygodni jestem w Pleasant Prairie. Małym miasteczku około 60
km. od Chicago. Póki codecydowałem, iż razem z Wojtkiem spróbujemy
założyć firmę SEO. SEO czyli Search
Engine Optimization to działalność, którego zadaniem jest takie
ułożenie (optymalizacja)
strony internetowej aby pojawiała się ona wysoko w wyszukiwarkach
internetowych (Google czy Yahoo) w danej kategorii słów kluczowych.
Z
grupsza polega to na dodaniu ciekawej treści i znalezienia linków,
które prowadziłyby do strony z innych tematycznie związanych serwisów
i katalogów internetowych. Jeszcze gdy pracowałem w San Diego -
a raczej wynudzałem się - trochę przypadkowo zrobiłem optymalizację
www.insuremesandiego.com.
Strona jak się po jakimś czasie okazało wskoczyła na pierwsze miejsce
w wyszukiwarce yahoo. We wrześniu opracowałem kolejną strone www.acmanufacturing.com
a nastepnie borówkową stronę Piotrka Beltera www.sadzonkiborowki.com.
Obie
na tyle dobrze aby w końcu zainteresować się poważniej tą dziedziną.
No cóż zobaczymy jak to wyjdzie. Póki co nasza firma nosi nazę BeSmarterOnline.com
www.besmarteronline.com
i obecnie szukamy klientów w Chicago, którzy chcieliby ulepszyć
swoje strony WWW.
29
stycznia 2006 poniedziałek 23.03 West Palm Beach
/ Palm Springs. Opuszczam Florydę. Tak, któryś raz
z kolei, znowu pakuję plecak, książki, różne
kabelki, papiery, laptop i moją deskę do prasowania służąca
za stolik. Jadę do Chicago.
Zdecydowałem się opóścić fimę w której
pracowałem. Nie chcę czekać jak wraz z liczbą
nowych rachunków, które założę, pojawią się
naciski abym zaczął stosowąć niezbyt uczciwe
chwyty wobec moich klientów tak jak to widzę robią tu
inne osoby. Poza tym gdy zrozumiałem na czym polega praca maklera
w małym biurze maklerskim w Ameryce straciłem nią
zainteresowanie. Mam juz dość małych firemek i w
Chicago będę staral się znleźć pracę
w dużej firmie.
Tymczase tydzień temy razem z Wojtkiem, który przyjechał
z Ann Arbor byliśmy w Parku Narodowym Everglades an południu
Florydy oraz na Key West. Everglades słynie z aligatorów ale
my żadnego nie zobaczyliśmy. Zobaczyliśmy za to krokodyla,
z których słynie Australia.
Gdy wyruszyliśmy starym szlakiem w kerunku trudnodostępnego
obozowiska okazało się, że szlak rozmył się
w plątaninie mangros, drzew powszechnie tam rosnących
które jako jedyne korzystają ze słonej wody. Huragan Wilma,
który przeszedł tam 2 lata temu dosłownie zmiótł
całe połacie lasu, podniósł je do góry, obrócił
i zostawił skłebione z korzeniami na wierzchu.
Musieliśmy więc zawrócić i obozować nad oceanem,
ktury w tym miescu jest bardzo spokojny. W Key West zwiedziłem
jeszcze dom Ernesta Hemingway'a i cóż to by było na tyle
przygody z Florydą.
Dwie fotografie z wycieczki:
pośród mangros
i pająków
30 grudnia 2006 sobota 16.32West Palm Beach/Palm Springs.
Ta praca to jak niekończąca się potyczka.
Nie wystarczy tylko zadzwonić. Trzeba przekonać do założenia
rachunku i kupna 100 akcji (od tylu standardowo zaczynamy z nowym
klientem). Wiem dokładnie jakie pytania oraz powody do niezałożenia
rachunku usłyszę.
Mam więc z góry przygotowane wszystkie odpowiedzi. Problem
polega na tym, że większość ludzi do których
dzwonię wogóle nie chce rozmawiać. Gdy w końcu znajdę
kogoś kto nie rzuca od razu słuchawki zaczyna się
bitwa. Odbijam wszystkie zarzuty i wątpliwości i jak mantrę
powtarzam "go with me and lets pick up 100 shares" co
generalnie oznacza "nie zastanawiaj się tylko kup 100
akcji".
Profesja maklera amerykańskiego w takiej firmie jak moja jest
zupełnie inna niż ta znana z Polski. Wcześniej wydawało
mi się moja znajomość giełdy, mechanizmów nię
rządzących będzie moim plusem. Teraz widzę że
jest tylko dodatkowym obciążeniem i przeszkodą.
Trudno mi być przekonywującym gdy wiem że inwestowanie
na giełdzie wiąże się z ryzykiem. Paradoxem
jest że mój kolega Brendon, który siedzi obok mnie, niemający
zielonego pojęcia o inwestowaniu założył 3 razy
więcej rachunków niż ja. Taki makler nie musi się
znać, wystarczy że będzie ładnie mówił
przez telefon.
Zazwyczaj biuro pobiera dosyć dużą prowizję
około 1-2% wartości transakcji a makler w takiej firmie
generalnie jest zainteresowany w maksymalizowaniu swojej prowizji
a nie zysku klienta. Kolejnym paradoxem całej sytuacji jest
fakt że obecnie giełda i indeksy idą cały czas
do góry i brak znajomości nie jest dużą przeszkodą
gdy inwestorzy i tak zarabiają pieniądze.
Tylko co się stanie gdy rynek wejdzie w większą korektę
lub konsolidację? Mogę sobie skutki tego wyobrazić
i dlatego jestem coraz bardziej zdecydowany na zmianę firmy.
Tak, poraz kolejny ale tkwienie w układzie do którego straciłem
przekonanie, nie ma dla mnie dużego sensu.
20 grudzień 2006 środa 10.52 pl ET
Palm Springs Florida. Nie wiem jak to się stało ale zupełnie zapomniałem
uaktualnić moje zapiski. Nie ma nawet nic o przyjezdzie do West Palm
gdzie dotarłem 18 października czyli już ponad dwa miesiące temu. A więc
aby nadrobić zaległości ...
Floryda
to niekończące się lato. Krótko po przyjeździe
gdy okazało się że nie ma tu hostelu i drugą
noc spędziłem na leżaku na plaży. Dosyć
jednak szybko bo już trzeciego dnia wprowadziłem sie nowego
pokoju. Noce są tu ciepłe i tylko od czasu do czasu pada
deszcz. A potem zadzęło się dzwonienie.
Na dzwonieniu polega praca początkującego maklera w Ameryce.
Dostałem listę nazwisk właścicieli firm i polecenie
aby się z nimi skontaktować i zaoferwać nasze (czyli
NSM Securities) usługi. Branża maklerska jest tu bardzo
konkurencyjna i jest wiele biur maklerskich, których maklerzy dzwonią
do losowo wybranych osób starając się otwierać rachunki
i sprzedawać akcje.
Nazywa
się to "cald calling" Ponieważ maklerzy często
nie dbają o swoich klientów a tylko o swoje prowizje większość
osób jest bardzo nieufna i ostrożna. Tak więc zdecydowana
większość właścicieli małych firm
do których dzwonię w większości nie jest zainteresowana
aby ze mną rozmawiać.
Średnio wykonuję więc około 200-400 telefonów
które w większości i tak nie dochodzą do celu gdyż
albo jestem zastopowany przez sekretarki, które mają polenie
nie przepuszczać maklerów albo słyszę że że
osoby do której dzwonię nie ma akurat w biurze. W początkowym
okresie mojej pracy kolejnym krokiem było przesłanie,
tym którzy wyrazili zainteresowanie (około 10 osób na 400 do
których dzwoniłem), broszury z informacjami o naszej firmie.
Trzecim krokiem było powtórne dzwonienie i oferowanie założenia
rachunku i sprzedaży akcji aktualnie rekomendowanych przez
naszą firmę. Teraz gdy mam już większe doswiadczenie
w rozmowie z potencjalnymi klientami najczęściej opuszczana
jest faza wysyłnia broszury i juz pierwszy telefon polega na
zaoferowaniu rekomendowanych akcji i założeniu rachunku.
Mogę opisać to dwoma słowami : "rock and roll".
Najczęściej słyszę "not interested",
"dont call me", "take me off your list", "put
me on your do-not-call-list". Trochę do końca więc
sam nie rozumiem jak udało mi się założyć
dwa rachunki. Coż nikt nie powiedział, że będzie
łatwo. Kolejne zapiski wkrótce.
13/10 piątek 10.40 pm Pleasant Praire.Wisconsin. Jak dotąd przejechałem 2315 mil czyli
około 3700 km. Po opuszczeniu Kalifornii droga wiodła
przez Nevadę, Utah, Wyoming, docierając w końcu do
Gór Czarnych w stanie Południowa Dakota.
Góra Szalonego Konia a raczej olbrzymia rzeźba, która się z niej
wyłania robi duże wrażenie gdyż od ponad 40 lat kawałek
po kawałku zaczyna przypominać sylwetkę Indianina
z wyciągniętą ręką siedzącego na koniu.
Jak na razie widać tylko twarz, która została ukończona
kilka lat temu. Cala praca zabierze jeszcze około 20-30 lat
i jest finansowana z darowizn prywatnych (Korczak i jego żona
odrzucili wsparcie państwowe).
Zastanawiam
się co musi siedzieć w człowieku aby stanąć
sam na sam z górą mając tylko kilof, szpadel i młot
mógł uwierzyć ze jest w stanie zmienić jej kształt
i nadać jej nowe życie. I nie tylko to. Korczak i jego
żona Ruth mieli 10-cioro dzieci i sami się nimi opiekowali
i edukowali w założonej w tym celu szkole. Ha, I kto teraz
powie ze nie można kazać górze ruszyć się z
miejsca? Idea i Wiara Zawsze okażą się silniejsze
od słabości ludzkiego ciała i jego przemijania.
Przy okazji okazało się ze zwyczajem amerykańskim
obowiązują tu dosyć ścisłe regulacje "bezpieczeństwa"
i tak na prawdę można oglądać wszystko z dużej
odległości. Nie zrażony tym wybrałem się
trochę "nielegalnie" w pobliże góry w miejsce
skąd mogłem samotnie kontemplować powstającą
rzeźbę. Gdy zauważyłem, iż w pobliżu
kursuje jakiś stary autobus udałem się w tym kierunku
lecz szybko zostałem "odkryty" i odwieziony trakiem
z powrotem na parking.
Tym
razem cierpliwie poczekałem na autobus i z grupką starszych
już wiekiem amerykańskich turystów wyruszyłem na
krotka przejażdżkę z kierowcą który opowiadał
historie Korczak i rzeźby. No cóż, wciąż było
mi mało. To żadna przyjemność siedzieć
w ciasnym autobusie wiec korzystając z jedynej nadarzającej
się okazji gdy można było wysiąść,
dąłem nogę i chowając się za stającym
w pobliżu trakiem udało mi się pozostać niezauważonym
gdy wszyscy wsiedli i autobus sobie w końcu odjechał.
Moje szczęście trwało jednak chwile. Czujne oko -lub
może zwykły przypadek- innego pracownika szybko mnie wychwyciło.
I znowu zostałem zabrany i podwieziony do autobusu, który
kolebiąc się wolno zdążał na główny
parking. Niestety moje tłumaczenia Iz jestem z Polski i bardzo
chciałem zobaczyć gore nikogo nie przekonały i kierowca
dosyć się na mnie na koniec zezłościł.
No cóż tak bywa.
Opuszczając Góry Czarne odwiedziłem jeszcze Górę Rusmore z twarzami 4
prezydentów wyrzeźbionych w skale. W porównaniu z Szalonym Koniem nie
zrobiła dużego wrażenia.
Tymczasem po 2 dniowym pobycie w Pleasant Praire u Jarka w Wisconsin
(niedaleko Chicago) jutro udaje się w dalsza drogę do West Palm Beach
oddalonego o około 2300 km. Mój samochód Saturn jak na razie spisuje się dobrze i nawet
mała usterka, która pojawiła się niedawno (dziwne
zachowanie podczas zmiany biegów) nie powinna go zatrzymać.
07/10 sobota 10.26 pm San Jose. Po około 2-tygodniowym pobycie u Piotrka
jutro ruszam do West Palm Beach na Florydzie. Cała droga wynosi około
3700 mil czyli 5500 km i zapewne zabieze mi 5-7 dni. Po drodze planuje
zobaczyć pomnik Szalonego Konia- jednego z najwaleczniejszych wodzów
indiańskich, którego postać na koniu zaczął rzeźbić w Górach Skalistych Polak Korczak
Ziółkowski ponad 60 lat temu. Obecnie pracę kontynuują jego
żona, dzieci i
wnuki a rzeźba jest największą do tej pory wykonaną na świecie.
Projekt a na dalszym planie
powoli wyłaniająca się z góry postać Szalonego Konia.
20/9/2006 środa Camino
Glorita San Diego. Dzisiaj opuszczam juz San
Diego i jade do San Jose odwiedzic Piotrka Beltera. Wszystko wskazuje ze
za okolo 2 tygodnie bede pracowal w malym biurze maklerskim w West Palm
Beach na Florydzie. Czyli ponownie czeka mnie podroz na wschodnie
wybrzeze. Mam nadzieje ze moj krążownik szos Saturn spisze sie dobrze. Ehh bedzie mi brakowalo tego blekitnego nieba
poludniowej Kalifornii.
5/9/2006
wtorek San Diego. Moja historia potoczyla sie inaczej niz wczesniejsze
plany. Okazalo sie ze wlasciciel firmy w ktorej odbywam moja "praktyke"
jest czlowiekiem zupelnie niepowaznym. Pierwsze 1.5 miesiaca byly
jeszcze w miare ciekawe a potem zaczely sie prwdziwe nudy: odbieranie
telefonow i prosta praca papierkowa, faxowanie itd tak jakbym cofnal
sie w czasie do 5 roku studiow i pracy w Fordzie. Ehh, w Fordzie
bylo o wiele ciekawiej.
Aby jakos bilansowac moje finanse od dwoch miesiecy pracuje na roznych
imprezach i przyjeciach organizowanych w San Diego. W zaleznosci
od potrzeb pracuje jako server, food runner, busser, host a ostnio
nawet carver. Ha! Kto zgadnie kim jest carver ? :)
Teraz szukam nowej firmy i
wyglada na bardzo prawdopodobnie ze przeniose sie na wschodnie wybrzeze
do Nowego Jorku lub na Floryde.
02.05 BibliotekaSDU Wciaż szukam pokoju, który
mogłbym wynajac niedaleko plazy. Ceny w San Diego sa dosyc
wysokie. Dużym plusem jest fakt, że miasto nie jest zatłoczone gdyż
rozciąga się na dużej przestrzeni.
26.04 Od wczoraj pracuję na stroną internetową, która będzie
służyła zdobywaniu klientów szukających tanich ubezpieczeń
samochodowych. Braian ma dużo różnych ciekawych pomysłów i sam
jestem ciekaw co z tego wyniknie.
www.insuremesandiego.com
21.04 Moją pracę zaczęłem od odbierania telefonów,
umieszczania internetowych reklam i sprzątania biura. Właśnie
skończył sie okres składania zeznań podatkowy i właściciel firmy
Braian miał masę pracy. Teraz przygotowywuje się do ekspansji w nowe
obszary rynku: planowanie finansowe i ubezpieczenia samochodowe.
19.04 środa. Kupiłem samochód. Saturn rocznik 1995. Gdy po
godzinie testowania i rozmów z właścicielami (starsze małżeństwo)
zgodziłem się na ich wcześniej zaproponowaną cenę 2200, ku mojemu
zaskoczeniu usłyszałem, że mogę zapłacić o 200 mniej gdyż "jestem
nowy w San Diego i chcą mi pomóc na starcie". A podobno Amerykanie
myślą tylko o pieniadzach.
14.04 piątek.
San Diego. Ze wszystkich pomysłów podróży do
San Diego wybrałem ostatni możliwy czyli samolot.
Nazywałem to wyborem Abramciowa. Darek
Abramciów, którego poznałem w Irlandii zawsze miał
masę rożnych pomysłów, których wybór zawsze
kończył się w ten sam sposób czyli wygrywał
ostatni na daną chwilę możliwy, co moim zdaniem
wynikało z jego luźnego podejścia:) W moim przypadku
wynika to z wyczerpania wszystkich innych możliwych opcji.
Na lotnisku wita mnie Chaya-koordynatorka mojej
praktyki, po czym jedziemy na kilka minut zobaczyć się z
Braianem-moim szefem- a potem ląduję w hostelu prawie nad samym
oceanem.
12.04 środa wieczorem Jutro moj samochod odjedzie na
junkyard a ja rusze na Zachod. Tylko czym? To się okaże.
11.04 wtorek.
Wygląda to na koniec mojej Luminy. W międzyczasie
okazuje się że moge mieć inny używany
samochód bezpłatnie od jednego z lokatorów, którym Walter
wynajmuje pokoje w Princeton. Walter uto trochę człowiek
z innego świata. Nigdy do końca się nie zamerykanizował.
Chyba za bardzo
nie ma tu okazji do rozmów i dyskusji gdyż od mojego
przyjazdu często rozmawiamy, zabiera mnie w różne
miejsca, przygotowuje mi śniadania i obiady oraz stara
się pomóc jak może. Opublikował kilka swoich
opowiadań a teraz zaczął prowadzić
blog, który jest połączeniem jego fantazji i rzeczywistości.
www.uhland.blogspot.com
Niedziela. Wymieniłem akumulator. Aby
wymontować stary kupiłem instrukcję serwisową. NIgdy nie widziałem
tak zamontowanego akumulatora: stalowa sztaba, jakieś śróbki,
musiałem odłączyć i wyjąć baniak z płynem do szyb, dodatkowe śróby. Znów nic z tego.
Samochód ani drgnie.
07.04. piatek.Highstown.
Nic z tego. Samochód ani drgnie. Czas, wiatr, śnieg i deszcz
odcisnęły widocznie swoje piętno. Nawet napis "White arrow", który
umieściłem niezmywalnym flamastrem na tyle samochodu zniknął.
Wyjmuję wszystko na zewnątrz: rower, deska do prasowania, krzesło,
ubrania, mapy, koc-jakby z jakiejś innej epoki.
06.04 czwartek Ameryka. Gdy po calym dniu podróży docieram do
Hightstown w New Jersey jestem tak podekscytowany ze prawie
zostawiam maly plecak z najważniejszymi rzeczami w autobusie. Chwilę
później Walter -właściciel domu, u którego zostawiłem samochód i
cały swój amerykański majątek- mówi, że nie wierzył że jeszcze mnie zobaczy.
Mineło około 17 miesięcy.