Zapiski ze Szkocji

Zapiski z Irlandi

Zapiski z New Jersey

Zapiski z Flagstaff

Zapiski z Alaski

Zdjęcia z Irlandii

BeSmarterOnLine.com

Podróżnik.net


Notariusz w Warszawie


11 sierpień 2007. Warszawa

Trochę czasu minęło od ostatniego wpisu. Od końca czerwca jestem już w Polsce. Jak na razie mam dość włóczęgi i zostanę przez jakiś czas w Polsce. Jak długo tego nie wiem. Obecnie zamierzam wrócić do swojej profesji maklera i szukam pracy w biurze maklerskim. Polska giełda wzrosła sporo w ostatnich latach i myślę że w przeciągu paru tygodni pracę powinienem znaleźć. TYmczasem tydzień temu wróciłem z dwutygodniowego rejsu po Mazurach. BYło bardzo fajnie. Niedawno umieściłem krótki filmik z rejsu na youtube.com:

To już koniec tego bloga poświęconego moim podróżom po Ameryce. Słońce, plaże i kelnerowanie w San Diego, Góra Szalonego Konia, praca maklera na Florydzie zawsze będą już mi towarzyszyły w taki czy inny sposób. Wszystko wyszło inaczej niż się spodziewałem. Zamiast prawdziwej kariery maklerskiej w USA spedzilem czas na włóczędze, podróżach i pracy w Irlandii, Szkocji i USA. No cóż, co się odwlecze to nie ucieknie a poza tym jest znacznie więcej ważniejszych rzeczy niż "kariera".

Oprócz tego pozostają jeszcze zdjęcia. Zrobiłem ich bez liku i w najbliższych dniach zamierzam parenaście a może paredziesiąt z nich umieścicć na tej stronie.

Na koniec jedna z moich ulubionych szant:


10 czerwiec 2007. Ładna Preria

Dziś wzięłem udział w Triathlonie. Pogoda dopisała. Ponieważ od kilku tygodni trenowałem bieganie, dosyć dobrze mi poszło. Dosyć dobrze czyli ukończyłem bieg bez odpoczynku. W swojej grupie wiekowej zajęłem jednak ostatnie miejsce. No cóż, następnym razem będzie lepiej. Dwa lata temu w Irlandii, nie dałem rady biec i kończyłem idąc. Więc jednak postęp :)
A oto krótki filmik nakręcony podczas zawodów:



6 maja 2007. Pleasant Prairie. Dziś w Chicago odbyła się coroczna Polska Parada z okazji konstytucji 3 Maja.Kilka tysięcy ludzi maszerowało jedną z głównych ulic Chicago. Impreza zakończyła się wystepami ludowymi i koncertem:

6 kwietnia 2007
Chcialbym zlożyć Wszystkim Najserdeczniejsze zyczenia na świeta
Wielkanocne oraz mokrego śmingusa Dyngusa :)

31 marca sobota. Pleasant Prairie.
Od dwoch tygodni mamy pierwszego klienta: Meadows Instrumentation. To mały rodzinny biznes w Zion, kilka kilometrow od Pleasant Prairie (czyli Miłej Preri). Firma wygląda na bardzo dochodową. Skupuje używane maszyny do badania różnych substancji chemicznych (tzw. hplc), naprawia je, odnawia i odsprzedaje z dobrym zyskiem. Wynegocjowaliśmy w miarę dobry kontrakt i obecnie ich strona internetowa zaczęła pokazywać się w pierwszej dziesiątce Google i Yahoo.


29 luty sobota. Pleasant Prairie. Wisconsin-niedaleko Chicago.
Od 3 tygodni jestem w Pleasant Prairie. Małym miasteczku około 60 km. od Chicago. Póki codecydowałem, iż razem z Wojtkiem spróbujemy założyć firmę SEO. SEO czyli Search Engine Optimization to działalność, którego zadaniem jest takie ułożenie (optymalizacja) strony internetowej aby pojawiała się ona wysoko w wyszukiwarkach internetowych (Google czy Yahoo) w danej kategorii słów kluczowych.

Z grupsza polega to na dodaniu ciekawej treści i znalezienia linków, które prowadziłyby do strony z innych tematycznie związanych serwisów i katalogów internetowych. Jeszcze gdy pracowałem w San Diego - a raczej wynudzałem się - trochę przypadkowo zrobiłem optymalizację www.insuremesandiego.com. Strona jak się po jakimś czasie okazało wskoczyła na pierwsze miejsce w wyszukiwarce yahoo. We wrześniu opracowałem kolejną strone www.acmanufacturing.com a nastepnie borówkową stronę Piotrka Beltera www.sadzonkiborowki.com.

Obie na tyle dobrze aby w końcu zainteresować się poważniej tą dziedziną. No cóż zobaczymy jak to wyjdzie. Póki co nasza firma nosi nazę BeSmarterOnline.com www.besmarteronline.com i obecnie szukamy klientów w Chicago, którzy chcieliby ulepszyć swoje strony WWW.

29 stycznia 2006 poniedziałek 23.03  West Palm Beach / Palm Springs. Opuszczam Florydę. Tak, któryś raz z kolei, znowu pakuję plecak, książki, różne kabelki, papiery, laptop i moją deskę do prasowania służąca za stolik. Jadę do Chicago.

Zdecydowałem się opóścić fimę w której pracowałem. Nie chcę czekać jak wraz z liczbą nowych rachunków, które założę, pojawią się naciski abym zaczął stosowąć niezbyt uczciwe chwyty wobec moich klientów tak jak to widzę robią tu inne osoby. Poza tym gdy zrozumiałem na czym polega praca maklera w małym biurze maklerskim w Ameryce straciłem nią zainteresowanie. Mam juz dość małych firemek i w Chicago będę staral się znleźć pracę w dużej firmie.

Tymczase tydzień temy razem z Wojtkiem, który przyjechał z Ann Arbor byliśmy w Parku Narodowym Everglades an południu Florydy oraz na Key West. Everglades słynie z aligatorów ale my żadnego nie zobaczyliśmy. Zobaczyliśmy za to krokodyla, z których słynie Australia.

Gdy wyruszyliśmy starym szlakiem w kerunku trudnodostępnego obozowiska okazało się, że szlak rozmył się w plątaninie mangros, drzew powszechnie tam rosnących które jako jedyne korzystają ze słonej wody. Huragan Wilma, który przeszedł tam 2 lata temu dosłownie zmiótł całe połacie lasu, podniósł je do góry, obrócił i zostawił skłebione z korzeniami na wierzchu.

Musieliśmy więc zawrócić i obozować nad oceanem, ktury w tym miescu jest bardzo spokojny. W Key West zwiedziłem jeszcze dom Ernesta Hemingway'a i cóż to by było na tyle przygody z Florydą.

Dwie fotografie z wycieczki:

Mangrows.

W królestwie pająków.

              pośród mangros                                             i pająków

30 grudnia 2006 sobota 16.32 West Palm Beach/Palm Springs. Ta praca to jak niekończąca się potyczka. Nie wystarczy tylko zadzwonić. Trzeba przekonać do założenia rachunku i kupna 100 akcji (od tylu standardowo zaczynamy z nowym klientem). Wiem dokładnie jakie pytania oraz powody do niezałożenia rachunku usłyszę.

Mam więc z góry przygotowane wszystkie odpowiedzi. Problem polega na tym, że większość ludzi do których dzwonię wogóle nie chce rozmawiać. Gdy w końcu znajdę kogoś kto nie rzuca od razu słuchawki zaczyna się bitwa. Odbijam wszystkie zarzuty i wątpliwości i jak mantrę powtarzam "go with me and lets pick up 100 shares" co generalnie oznacza "nie zastanawiaj się tylko kup 100 akcji".

Profesja maklera amerykańskiego w takiej firmie jak moja jest zupełnie inna niż ta znana z Polski. Wcześniej wydawało mi się moja znajomość giełdy, mechanizmów nię rządzących będzie moim plusem. Teraz widzę że jest tylko dodatkowym obciążeniem i przeszkodą.

Trudno mi być przekonywującym gdy wiem że inwestowanie na giełdzie wiąże się z ryzykiem. Paradoxem jest że mój kolega Brendon, który siedzi obok mnie, niemający zielonego pojęcia o inwestowaniu założył 3 razy więcej rachunków niż ja. Taki makler nie musi się znać, wystarczy że będzie ładnie mówił przez telefon.

Zazwyczaj biuro pobiera dosyć dużą prowizję około 1-2% wartości transakcji a makler w takiej firmie generalnie jest zainteresowany w maksymalizowaniu swojej prowizji a nie zysku klienta. Kolejnym paradoxem całej sytuacji jest fakt że obecnie giełda i indeksy idą cały czas do góry i brak znajomości nie jest dużą przeszkodą gdy inwestorzy i tak zarabiają pieniądze.

Tylko co się stanie gdy rynek wejdzie w większą korektę lub konsolidację? Mogę sobie skutki tego wyobrazić i dlatego jestem coraz bardziej zdecydowany na zmianę firmy. Tak, poraz kolejny ale tkwienie w układzie do którego straciłem przekonanie, nie ma dla mnie dużego sensu.

20  grudzień 2006 środa 10.52 pl ET Palm Springs Florida. Nie wiem jak to się stało ale zupełnie zapomniałem uaktualnić moje zapiski. Nie ma nawet nic o przyjezdzie do West Palm gdzie dotarłem 18 października czyli już ponad dwa miesiące temu. A więc aby nadrobić zaległości ...

Floryda to niekończące się lato. Krótko po przyjeździe gdy okazało się że nie ma tu hostelu i drugą noc spędziłem na leżaku na plaży. Dosyć jednak szybko bo już trzeciego dnia wprowadziłem sie nowego pokoju. Noce są tu ciepłe i tylko od czasu do czasu pada deszcz. A potem zadzęło się dzwonienie.

Na dzwonieniu polega praca początkującego maklera w Ameryce. Dostałem listę nazwisk właścicieli firm i polecenie aby się z nimi skontaktować i zaoferwać nasze (czyli NSM Securities) usługi. Branża maklerska jest tu bardzo konkurencyjna i jest wiele biur maklerskich, których maklerzy dzwonią do losowo wybranych osób starając się otwierać rachunki i sprzedawać akcje.

Nazywa się to "cald calling" Ponieważ maklerzy często nie dbają o swoich klientów a tylko o swoje prowizje większość osób jest bardzo nieufna i ostrożna. Tak więc zdecydowana większość właścicieli małych firm do których dzwonię w większości nie jest zainteresowana aby ze mną rozmawiać.

Średnio wykonuję więc około 200-400 telefonów które w większości i tak nie dochodzą do celu gdyż albo jestem zastopowany przez sekretarki, które mają polenie nie przepuszczać maklerów albo słyszę że że osoby do której dzwonię nie ma akurat w biurze.  W początkowym okresie mojej pracy kolejnym krokiem było przesłanie, tym którzy wyrazili zainteresowanie (około 10 osób na 400 do których dzwoniłem), broszury z informacjami o naszej firmie.

Trzecim krokiem było powtórne dzwonienie i oferowanie założenia rachunku i sprzedaży akcji aktualnie rekomendowanych przez naszą firmę. Teraz gdy mam już większe doswiadczenie w rozmowie z potencjalnymi klientami najczęściej opuszczana jest faza wysyłnia broszury i juz pierwszy telefon polega na zaoferowaniu rekomendowanych akcji i założeniu rachunku.

Mogę opisać to dwoma słowami : "rock and roll". Najczęściej słyszę "not interested", "dont call me", "take me off your list", "put me on your do-not-call-list". Trochę do końca więc sam nie rozumiem jak udało mi się założyć dwa rachunki. Coż nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Kolejne zapiski wkrótce.

13/10 piątek 10.40 pm Pleasant Praire.Wisconsin.
Jak dotąd przejechałem 2315 mil czyli około 3700 km. Po opuszczeniu Kalifornii droga wiodła przez Nevadę, Utah, Wyoming, docierając w końcu do Gór Czarnych w  stanie Południowa Dakota.

Góra Szalonego Konia a raczej olbrzymia rzeźba, która się z niej wyłania robi duże wrażenie gdyż od ponad 40 lat kawałek po kawałku zaczyna przypominać sylwetkę Indianina z wyciągniętą ręką siedzącego na koniu. Jak na razie widać tylko twarz, która została ukończona kilka lat temu. Cala praca zabierze jeszcze około 20-30 lat i jest finansowana z darowizn prywatnych (Korczak i jego żona odrzucili wsparcie państwowe).

Zastanawiam się co musi siedzieć w człowieku aby stanąć sam na sam  z górą mając tylko kilof, szpadel i młot mógł uwierzyć ze jest w stanie zmienić jej kształt i nadać jej nowe życie. I nie tylko to. Korczak i jego żona Ruth mieli 10-cioro dzieci i sami się nimi opiekowali i edukowali w założonej w tym celu szkole. Ha, I kto teraz powie ze nie można kazać górze ruszyć się z miejsca? Idea i Wiara Zawsze okażą się silniejsze od słabości ludzkiego ciała i jego przemijania.

Przy okazji okazało się ze zwyczajem amerykańskim obowiązują tu dosyć ścisłe regulacje "bezpieczeństwa" i tak na prawdę można oglądać wszystko z dużej odległości. Nie zrażony tym wybrałem się trochę "nielegalnie" w pobliże góry w miejsce skąd mogłem samotnie kontemplować powstającą rzeźbę. Gdy zauważyłem, iż w pobliżu kursuje jakiś stary autobus udałem się w tym kierunku lecz szybko zostałem "odkryty" i odwieziony trakiem z powrotem na parking.

Tym razem cierpliwie poczekałem na autobus i z grupką starszych już wiekiem amerykańskich turystów wyruszyłem na krotka przejażdżkę z kierowcą który opowiadał historie Korczak i rzeźby. No cóż, wciąż było mi mało. To żadna przyjemność siedzieć w ciasnym autobusie wiec korzystając z jedynej nadarzającej się okazji gdy można było wysiąść, dąłem nogę i chowając się za stającym w pobliżu trakiem udało mi się pozostać niezauważonym gdy wszyscy wsiedli i autobus sobie w końcu odjechał.

Moje szczęście trwało jednak chwile. Czujne oko -lub może zwykły przypadek- innego pracownika szybko mnie wychwyciło. I  znowu zostałem zabrany i podwieziony do autobusu, który kolebiąc się wolno zdążał na główny parking. Niestety moje tłumaczenia Iz jestem z Polski i bardzo chciałem zobaczyć gore nikogo nie przekonały i kierowca dosyć się na mnie na koniec zezłościł. No cóż tak bywa.

Opuszczając Góry Czarne odwiedziłem jeszcze Górę Rusmore z twarzami 4 prezydentów wyrzeźbionych w skale. W porównaniu z Szalonym Koniem nie zrobiła dużego wrażenia.

Tymczasem po 2 dniowym pobycie w Pleasant Praire u Jarka w Wisconsin (niedaleko Chicago) jutro udaje się w dalsza drogę do West Palm Beach oddalonego o około 2300 km. Mój samochód Saturn jak na razie spisuje się dobrze i nawet mała usterka, która pojawiła się niedawno (dziwne zachowanie podczas zmiany biegów) nie powinna go zatrzymać.

07/10 sobota 10.26 pm San Jose.
Po około 2-tygodniowym pobycie u Piotrka jutro ruszam do West Palm Beach na Florydzie. Cała droga wynosi około 3700 mil czyli 5500 km i zapewne zabieze mi 5-7 dni. Po drodze planuje zobaczyć pomnik Szalonego Konia- jednego z najwaleczniejszych wodzów indiańskich, którego postać na koniu zaczął rzeźbić w Górach Skalistych Polak Korczak Ziółkowski ponad 60 lat temu. Obecnie pracę kontynuują jego żona, dzieci i wnuki a rzeźba jest największą do tej pory wykonaną na świecie.

W San Jose pracowałem nad optymalizacją strony internetowej www.acmanufacturing.com  oraz budową www.sadzonkiborowki.com strony na temat szkółki borówki, którą prowadzi brat Piotrka.

Góra Szalonego Konia

Projekt a na dalszym planie powoli wyłaniająca się z góry postać Szalonego Konia.

20/9/2006 środa Camino Glorita San Diego.
Dzisiaj opuszczam juz San Diego i jade do San Jose odwiedzic Piotrka Beltera. Wszystko wskazuje ze za okolo 2 tygodnie bede pracowal w malym biurze maklerskim w West Palm Beach na Florydzie. Czyli ponownie czeka mnie podroz na wschodnie wybrzeze. Mam nadzieje ze moj krążownik szos Saturn spisze sie dobrze. Ehh bedzie mi brakowalo tego blekitnego nieba poludniowej Kalifornii.

5/9/2006 wtorek San Diego. Moja historia potoczyla sie inaczej niz wczesniejsze plany. Okazalo sie ze wlasciciel firmy w ktorej odbywam moja "praktyke" jest czlowiekiem zupelnie niepowaznym. Pierwsze 1.5 miesiaca byly jeszcze w miare ciekawe a potem zaczely sie prwdziwe nudy: odbieranie telefonow i prosta praca papierkowa, faxowanie itd tak jakbym cofnal sie w czasie do 5 roku studiow i pracy w Fordzie. Ehh, w Fordzie bylo o wiele ciekawiej.

Aby jakos bilansowac moje finanse od dwoch miesiecy pracuje na roznych imprezach i przyjeciach organizowanych w San Diego. W zaleznosci od potrzeb pracuje jako server, food runner, busser, host a ostnio nawet carver. Ha! Kto zgadnie kim jest carver ? :)

Teraz szukam nowej firmy i wyglada na bardzo prawdopodobnie ze przeniose sie na wschodnie wybrzeze do Nowego Jorku lub na Floryde.

 

  17.08 czwartek Camino Glorita San Diego

 Latawiec MP3

02.05 Biblioteka SDU Wciaż szukam pokoju, który mogłbym wynajac niedaleko plazy. Ceny w San Diego sa  dosyc wysokie. Dużym plusem jest fakt, że miasto nie jest zatłoczone gdyż rozciąga się na dużej przestrzeni.
26.04 Od wczoraj pracuję na stroną internetową, która będzie służyła zdobywaniu klientów szukających tanich ubezpieczeń samochodowych. Braian ma dużo różnych ciekawych pomysłów i sam jestem ciekaw co z tego wyniknie. www.insuremesandiego.com
21.04 Moją pracę zaczęłem od odbierania telefonów, umieszczania internetowych reklam i sprzątania biura. Właśnie skończył sie okres składania zeznań podatkowy i właściciel firmy Braian miał masę pracy. Teraz przygotowywuje się do ekspansji w nowe obszary rynku: planowanie finansowe i ubezpieczenia samochodowe.
19.04 środa. Kupiłem samochód. Saturn rocznik 1995. Gdy po godzinie testowania i rozmów z właścicielami (starsze małżeństwo) zgodziłem się na ich wcześniej zaproponowaną cenę 2200, ku mojemu zaskoczeniu usłyszałem, że mogę zapłacić o 200 mniej gdyż "jestem nowy w San Diego i chcą mi pomóc na starcie". A podobno Amerykanie myślą tylko o pieniadzach.

14.04 piątek. San Diego. Ze wszystkich pomysłów podróży do San Diego wybrałem ostatni możliwy czyli samolot. Nazywałem to wyborem Abramciowa. Darek Abramciów, którego poznałem w Irlandii zawsze miał masę rożnych pomysłów, których wybór zawsze kończył się w ten sam sposób czyli wygrywał ostatni na daną chwilę możliwy, co moim zdaniem wynikało z jego luźnego podejścia:) W moim przypadku wynika to z wyczerpania wszystkich innych możliwych opcji.

Na lotnisku wita mnie Chaya-koordynatorka mojej praktyki, po czym jedziemy na kilka minut zobaczyć się z Braianem-moim szefem- a potem ląduję w hostelu prawie nad samym oceanem.

12.04 środa wieczorem Jutro moj samochod odjedzie na junkyard a ja rusze na Zachod. Tylko czym? To się okaże.

11.04 wtorek. Wygląda to na koniec mojej Luminy. W międzyczasie okazuje się że moge mieć inny używany samochód bezpłatnie od jednego z lokatorów, którym Walter wynajmuje pokoje w Princeton. Walter uto trochę człowiek z innego świata. Nigdy do końca się nie zamerykanizował.

Chyba za bardzo nie ma tu okazji do rozmów i dyskusji gdyż od mojego przyjazdu często rozmawiamy, zabiera mnie w różne miejsca, przygotowuje mi śniadania i obiady oraz stara się pomóc jak może. Opublikował kilka swoich opowiadań a teraz zaczął prowadzić  blog, który jest połączeniem jego fantazji i rzeczywistości. www.uhland.blogspot.com

Niedziela. Wymieniłem akumulator. Aby wymontować stary kupiłem instrukcję serwisową. NIgdy nie widziałem tak zamontowanego akumulatora: stalowa sztaba, jakieś śróbki, musiałem odłączyć i wyjąć baniak z płynem do szyb, dodatkowe śróby. Znów nic z tego. Samochód ani drgnie.
07.04. piatek. Highstown. Nic z tego. Samochód ani drgnie. Czas, wiatr, śnieg i deszcz odcisnęły widocznie swoje piętno. Nawet napis "White arrow", który umieściłem niezmywalnym flamastrem na tyle samochodu zniknął. Wyjmuję wszystko na zewnątrz: rower, deska do prasowania, krzesło, ubrania, mapy, koc-jakby  z jakiejś innej epoki.
06.04 czwartek Ameryka. Gdy po calym dniu podróży docieram do Hightstown w New Jersey  jestem tak podekscytowany ze prawie zostawiam maly plecak z najważniejszymi rzeczami w autobusie. Chwilę później Walter -właściciel domu, u którego zostawiłem samochód i cały swój amerykański majątek- mówi, że nie wierzył że jeszcze mnie zobaczy. Mineło około 17 miesięcy.

                  2006-2007 Krzysztof Zajkowski

Notariusz - tłumacz w Warszawie | Zdjecia z Rejsu 2007